Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.
14

niemu, jak rój oswojonych gołębi. Miał wrażenie, jakby to mówił ktoś inny, a jednocześnie czuł, że nikt nie może przewyższyć go blaskiem i wspaniałością, gdy w tej chwili stoi na kazalnicy i głosi chwałę Pana.
Póki ognisty język natchnienia płonął nad nim, mówił, a gdy zgasł i dach opadł na kościół, a podłoga z głębokiej przepaści podniosła się w górę, ukląkł i zaczął się modlić, gdyż pojął, że była to najpiękniejsza chwila w jego życiu... ale przeszła.
Po nabożeństwie miało się odbyć posiedzenie i śledztwo. Biskup zapytał zgromadzonych, czy parafia ma co do zarzucenia swojemu proboszczowi?
Ten ostatni nie był obecnie hardy i gniewny, jak przed kazaniem. Wstyd go ogarnął i spuścił głowę. Ach! — wytoczą się wszystkie pożałowania godne historye z wódką!
Ale nie wytoczono żadnej. Naokół wielkiego stołu zaległa cisza.
Proboszcz spojrzał najpierw na zakrystyana, siedzącego naprzeciw niego — milczał; potem na kuratorów, na chłopów i właścicieli huty żelaznej — wszyscy milczeli. Usta mocno zacisnęli i niemal zmieszani spuścili na stół oczy.
— Czekają, żeby ktoś zaczął — pomyślał proboszcz.
Wtem jeden z kuratorów odchrząknął:
— Sądzę, że mamy dobrego proboszcza — odezwał się.
— Ksiądz biskup przecież sam słyszał, jakie miewa kazania — wtórował mu zakrystyan.