Biskup napomknął coś o częstem zaniedbywaniu kazań.
— Proboszcz przecież równie dobrze może czasem chorować, jak inni ludzie — zauważył chłop jakiś.
Biskup wtrącił, że w parafii gorszą się ludzie sposobem życia proboszcza.
Wtedy jak jeden mąż stanęli wszyscy w jego obronie. At, gdyby tylko zawsze takie kazania miewał, jak dziś, nie daliby go nawet za samego księdza biskupa.
Nie było więc ani skargi, ani sądu.
Proboszcz czuł, jak serce mu rośnie, jak lekko krąży mu krew w żyłach. A więc nie przebywa wśród nieprzyjaciół, zjednał ich sobie, kiedy się tego najmniej spodziewał — więc pozostanie przy swoim urzędzie.
Po posiedzeniu zostali na plebanii na obiedzie: biskup, opaci, proboszcze i poważniejsi z pośród parafian. Żona proboszcza z sąsiedztwa podjęła się roli gospodyni, gdyż młody proboszcz był kawalerem. Urządziła wszystko możliwie najlepiej i poraz pierwszy przekonał się proboszcz, że na tej plebanii wcale nie jest tak strasznie. Długi stół umieszczono pod jodłami i nakryto świeżutkim, białym obrusem, naczyniem porcelanowem, niebieskiem z białem, szkłem i kunsztownie złożonemi serwetkami. Dwie brzozy wsadzono u wejścia, ziemię pokryto gałązkami jałowca, z pod dachu spuszczono festony; we wszystkich pokojach poustawiano kwiaty, przykry zapach znikł, a zielone szyby okien błyszczały wesoło w słońcu.
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
15