nieporuszona, patrząc za nim. Nigdy nie widział dotąd takiej zmiany w twarzy, więc przystanął i osłupiały wzrok w nią wlepił. Ona, która dopiero co wyglądała groźnie, siedziała teraz jak gdyby w zachwyceniu, a oczy jej płonęły miłością, pełną litosnego współczucia. Było coś w nim, w jego zdziczałem sercu, co topniało pod jej spojrzeniem; oparł czoło o klamkę, podniósł w górę ramiona, objął niemi głowę i załkał, jak gdyby mu serce miało pęknąć.
Majorowa odrzuciła fajkę i podeszła ku niemu. Ruchy jej stały się miękkie, macierzyńskie.
— No, uspokój się, mój chłopcze! — szeptała.
I pociągnęła go ku sobie na ławę pod drzwi tak, że płakał z głową wspartą na jej kolanach.
— Chcesz więc umrzeć?
Zerwał się — musiała go powstrzymać przemocą.
— Teraz powtarzam po raz ostatni, że możesz robić, co chcesz. To jedno tylko przyrzekam: jeżeli będziesz chciał żyć, wezmę córkę proboszcza z Broby do siebie i wychowam na uczciwego człowieka; wtedy będziesz mógł Panu Bogu dziękować, żeś ukradł jej mąkę. No cóż, dobrze?
Podniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
— A więc to nie żart?
— Naturalnie, że nie, Gösto.
Nagle stanęły mu przed oczyma te wylęknione spojrzenia, zaciśnięte usta, te małe, wychudłe rączyny. Biedne maleństwo znalazłoby więc opiekę i staranie, piętno poniżenia zostałoby z ciała
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.
34