W dzień Bożego Narodzenia daje majorowa Samzeliusowa wielkie przyjęcie na Ekeby.
Siedzi wtedy za stołem, nakrytym na pięćdziesiąt osób. A występuje w całej swojej okazałości; znikły gdzieś: krótki kożuch, pasiasta, samodziałowa suknia i fajeczka — dziś szeleszcze jedwabiami, złote bransolety zdobią jej ręce, perły chłodzą białą szyję.
A gdzież przebywają panowie rezydenci? gdzież ci, którzy ostatniej nocy, w czarnej kuźni z lśniącego, miedzianego kotła pili zdrowie nowych właścicieli? — Oto w kącie, pod piecem siedzą, przy osobnym stole; dziś miejsca dla nich nie ma przy głównym stole. Do nich docierają potrawy późno, a wina w małej ilości; ku nim nie biegną spojrzenia pięknych pań, dowcipy Gösty nie robią tam w górze wrażenia.
Grupa rezydentów przypomina dziś oswojone źrebaki, zmęczone dzikie zwierzęta. Tylko godzinę spali tej nocy, pojechali bowiem przy blasku po-