Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.
68

prawdziwą ozdobę stajni. Gösta gwizdnął na białego Tankreda i ująwszy w dłonie splecione lejce, ruszył. Wesoły wyjeżdżał w całym blasku przepychu i bogactwa, promieniejąc sam z siebie pięknością ciała i przymiotami ducha.
Wyjechał wczesnym rankiem. Była to niedziela, więc przejeżdżając obok kościoła w Bro, słyszał rozbrzmiewający ztamtąd śpiew. Skręcił potem w ustronną leśną drożynę, wiodącą do Borgi, gdzie mieszkał kapitan Uggla, u którego zamierzał pozostać na obiedzie.
Borga nie było siedzibą zamożnych ludzi — przeciwnie, głód znał drogę do tego domu, ale przyjmowano go żartami, śpiewem i muzyką, jak innych gości, to też jak ci, odchodzi niechętnie.
Stara Ulryka Dillner, urzędująca w kuchni i w izbie czeladnej, przywitała Göstę Berlinga w sieni. Dygnęła, a przyprawiane loki, które spadały jej na śniadą, pomarszczoną twarz, skakały z radości. Wprowadziła go do sali i jęła zabawiać opowiadaniem o mieszkańcach wsi i miejscowych stosunkach.
— Troski i kłopoty same — mówiła — ciężkie czasy przyszły na Borgę. Niema nawet chrzanu do mięsa na obiad... to też Ferdynand z dziewczętami pojechali do Munkerud pożyczyć.. Kapitan zaś wyprawił się do lasu i wróci zapewne z jakim łykowatym zającem, który więcej masła wypije w pieczeniu, niż sam wart. On to nazywa dostarczaniem żywności dla domu. Jeszcze to byłoby najmniejsze, gdyby tylko nie chciał przynieść nędznego lisa, naj-