odświeżony kąpielą w jakiejś odnodze jeziora i polowaniem w lesie. Otworzył szeroko okno, wpuszczając prąd świeżego powietrza i podał Göście rękę serdecznie. Nadeszła i wielmożna pani w jedwabnej sukni z szerokiemi koronkami u rękawów, z których wysuwały się białe ręce, podane łaskawie Göście do ucałowania. Wszyscy witali Göstę radośnie; żarty i śmiechy rozbrzmiewały w gronie. Pytano go ciekawie, jak się żyje na Cheby, jak wygląda w tej ziemi obiecanej.
— Miodem i mlekiem płyn!e — odparł. — Wydobywamy z gór wszystek kruszec, a zapełniamy piwnice nasze winem. Pola rodzą złoto, którem złocimy sobie nędzę życia, lasy ścinamy, a stawiamy sobie kręgielnie i pawilony.
Pani Uggla w odpowiedzi westchnęła i uśmiechnęła się, a na usta jej wybiegł mimowoli wyraz: poeta!
— Dużo grzechów mam na sumieniu — odpowiedzieł Gösta — nigdy jednak nie popełniłem ani jednego wiersza.
— A przecież jesteś poetą, Gösto, przydomek ten słusznie ci się należy. Przeżyłeś więcej poematów, niż ich napisali nasi poeci.
Potem jęła pani Uggla łagodnie przemawiać do niego, jak matka, o jego zmarnowanem życiu, bezczynności. — Wierzę jednak — powiedziała — że dożyję chwili, w której cię ujrzę prawdziwym, dojrzałym mężczyzną.
Przyjemnie mu było słuchać, jak zachęcała go do pracy ta miła kobieta, która umiała być wierną
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.
70