ztąd wyrzuciła. Narzeczony zbliżył się, zapraszając ją do tańca, ale przyjęła go ze wzgardliwem zdziwieniem.
— Tańczyć masz ochotę? Od kiedyż to uprawiasz tę sztukę?
Młode dziewczęta zbliżywszy się, składały jej życzenia.
— Nie przesadzajcie, dzieci — broniła się. — Przecież nie możecie przypuszczać, że mogłam się zakochać w starym Dahlbergu! Ale on bogaty, ja bogata, stanowimy więc dobraną parę.
Po chwili i starsze damy podeszły do niej, ściskały jej ręce i mówiły o najwyższem ziemskiem szczęściu...
— Proszę powinszować żonie proboszcza z Svartsjö, ona się tem więcej cieszy odemnie — odpowiedziała.
Tymczasem patrzyła, jak Göstę Berlinga, wesołego rezydenta, witano serdecznie dla dobrego humoru i pięknych słów, które umiały złocić szarą codzienność życia. Nigdy przedtem nie widziała go takim, jak dzisiejszego wieczoru. To nie był odepchnięty, pogardzony, bezdomny błazen, lecz król pomiędzy mężczyznami, jak gdyby się urodził królem.
On zaś z resztą młodych zmawiali się przeciwko niej. Postanowili dać jej czas rozmyślać nad tem, jak źle postąpiła przy swojej pięknej powierzchowności i majątku, wybierając sobie starca na męża. I przez dziesięć tańców nogą nie ruszyła. Krew w niej kipiała z gniewu.
Gdy jedenasty taniec się rozpoczął, przyszedł
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.
75