Ach, uchodź, uchodź — nieprzystojna to rzecz!
Miecz twój zbyt długi wyziera
Poprzez nabożne słowa twojej pieśni.
Słychać jasny dźwięk srebrnych ostróg!
Na te słowa zrzucił mnich kaptur i Gösta Berling ukazał się pod balkonem w rycerskim stroju ze złota i jedwabiu. Nie słuchał przestróg pięknej damy, lecz po jednej z kolumn, podtrzymujących balkon, wspiął się w górę, przeskoczył balustradę i padł — to patron Juliusz obmyślił — u stóp pięknej Maryanny.
Uśmiechnęła się do niego wdzięcznie, podając rękę do pocałowania i gdy młodzi tonęli w niemym zachwycie miłosnym, spadła zasłona.
Przed nią klęczał Gösta Berling z łagodną twarzą poety, a jednocześnie zuchwałą jak twarz wodza, z oczyma głębokiemi, błyszczącemi rozumem, ale i filuteryą — z oczyma, które błagały i groziły.
Zwinny i silny był, ognisty, odurzający.
Zasłonę podnoszono i spuszczano, a młoda para bez ruchu pozostała w swojej pozycyi. Oczy Gösty wciąż spoczywały na pięknej Maryannie z błaganiem i groźbą.
Nakoniec umilkły oklaski, przestano zasłonę podnosić, nikt na nich nie patrzał. Wtedy nachyliła się piękna Maryanna i pocałowała Göstę Berlinga. Nie umiałaby powiedzieć, dlaczego to uczyniła, ale nie mogła inaczej. On ramieniem otoczył jej szyję i przycisnął ją do piersi. A ona całowała go gorąco.
Zawinił tu balkon, księżyc, koronkowa zasłona, strój rycerski, śpiew i oklaski — biedne dzieci ziemi