były niewinne. One tego nie chciały. Ona odtrącała korony hrabiowskie, unoszące się nad jej głową, przechodziła obojętnie około milionów, które u nóg jej leżały nie dlatego, że kochała Göstę Berlinga, a i on nie zapomniał jeszcze Anny Stjaernhök — nie, oni tego nie chcieli.
Łagodny Löwenberg z oczyma marzącemi i uśmiechem na ustach, miał powierzoną misyę podnoszenia i spuszczania zasłony. Zawsze zamyślony, nie zwracał uwagi na to, co się koło niego działo, ale obecnie spostrzegłszy, że Marya i Gösta przybrali inną pozycyę, przypuszczał, że to należy do przedstawienia i jeszcze raz podniósł zasłonę.
Młoda para na balkonie nie zauważyła nic — zbudził ją dopiero grzmot oklasków.
Maryanna przerażona chciała uciekać, lecz wstrzymał ją Gösta, szepcąc:
— Nie ruszaj się, pomyślą, że to należy do obrazów.
Uczuł, jak ciało jej zadrżało lękliwie i ostygł ogień jej pocałunków.
— Nie bój się — szeptał — wszak piękne usta mają prawo całować.
Musieli pozostać w pozycyi; podnoszono i spuszczano zasłonę, a za każdym razem setki oczu wpatrywały się w nich, setki rąk biły im oklaski, gdyż wspaniały widok przedstawia dwoje pięknych, młodych ludzi, jako obraz miłosnego szczęścia. Nikt nie pomyślał, że pocałunki były czemś innem, a nie prostą teatralną sztuczką, nikt nie przypuszczał, że dama płonęła wstydem, a rycerz drżał z niepokoju. Wszyscy byli przekonani, że to należało do obrazu.
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.
89