razie musiałabym pana Göstę przebić tym hiszpańskim sztyletem, aby mu dowieść, że się myli.
— Drogie są pocałunki niewieście — rzekł Gösta — więc panny Maryi pocałunki płaci się życiem.
Wtedy rzuciła mu Maryanna spojrzenie tak przeszywające, że poczuł, jak gdyby pchnięcie sztyletu.
— Chciałabym go widzieć trupem, Gösto Berlingu, trupem, trupem!
Słowa te obudziły dawną tęsknotę w duszy poety.
— Ach — westchnął — gdyby te słowa były czemś więcej niż tylko słowami! Obyż były strzałami, wylatującemi z ciemnej gęstwiny, obyż były sztyletem lub trucizną — gdybyż posiadały moc skończenia z tem nędznem cielskiem, oswobodzenia mojej duszy!
Ona już odzyskała spokój i uśmiechnęła się.
— Głupstwo! — powiedziała, biorąc jego ramię i udając się do sali.
Zatrzymali kostyumy swoję, a ukazanie się ich wywołało znowu ogólny zachwyt. Wszyscy mieli jedynie słowa uznania, nikt nic nie podejrzewał.
Bal ciągnął się dalej, ale Gösta uciekł z sali balowej. Serce wiło się w nim pod spojrzeniem Maryanny, jak gdyby przeszył je ostry sztylet. Dobrze zrozumiał znaczenie jej słów. Hańbą było kochać go, hańbą być kochaną przez niego, hańbą większą niż śmierć sama. Nie chciał tańczyć, nie chciał jej widzieć. Wiedział zbyt dobrze, iż te piękne oczy, te różowe lica płoną nie dla niego. Nie
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.
91