Nawet smutny Gösta Berling dał się unieść szałowi. Chciał smutek i upokorzenie utopić w tańcu, chciał tańcem krew w sobie rozruszać, chciał być wesołym, jak inni. I tańczył, aż ściany sali wirowały wraz z myślami jego.
A jakąż to tancerkę unosi z sobą? lekką i gibką — zda mu się, jakoby ogniste płomienie przeskakiwały pomiędzy nimi? Ach, to Maryanna.
Kiedy Gösta z nią tańczył, siedział już Sintram w swoich saniach na podwórzu, a obok niego stał Melchior Sinclaire. Możny pan niecierpliwił się, czekając na Maryannę. Dużemi nogami, obutemi w kamasze futrzane, tupał po zamarzniętym śniegu i wymachiwał rękami, aby się rozgrzać, mróz bowiem był ostry.
— Nie należało przegrywać córki do Gösty, Sinclairze — odezwał się Sintram.
— Co mówisz?
Sintram wziął w rękę lejce, podniósł bat, poczem odpowiedział:
— To poprzednie całowanie bynajmniej do przedstawienia nie należało.
Dziedzic podniósł pięść do potężnego ciosu, ale Sintrama już nie było. Odjechał co prędzej, a popędzał konia tak, że puścił się szalonym galopem — sam nie miał nawet odwagi spojrzeć za siebie. — Melchior Sinclaire miał bowiem ciężką dłoń, a krótką cierpliwość.
Właściciel Björne poszedł zatem do sali balowej po córkę i ujrzał ją tańczącą z Göstą.
Dzika, nieokiełzana wydawała się ta ostatnia polka. Niektóre pary pobladły, inne poczerwienia-
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.
94