Między rezydentami przebywał jeden, o którym wspominałam często, jako o wielkim muzyku. Był to wysoki, grubokościsty mężczyzna z potężną głową i czarnemi, gęstemi włosami. Wtedy nie przekroczył zapewne czterdziestu, ale że twarz miał o grubych rysach i dużo powagi w ruchach, wielu przypuszczało, że jest starszy. Był to dobry człowiek lecz melancholik.
Pewnego popołudnia zabrał skrzynki pod pachę i opuścił Ekeby. Z nikim się nie żegnał, chociaż postanowił nigdy tu więcej nie wrócić. Zbrzydło mu to życie od chwili, gdy ujrzał nieszczęśliwą hrabinę Elżbietę. Szedł bez odpoczynkn cały wieczór i całą noc, póki wczesnym rankiem, o wschodzie słońca nie dotarł do małego dworku, Löfdala, który był jego własnością.
Było jeszcze tak wcześnie, że wszyscy tu spali Liliencrona usiadł na przyzbie, pod głównym budynkiem i przyglądał się swojemu domostwu. Boże