Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.
133

wszystkie drzewa. Jedna podobna była do lipy gęstej i bogatej w liście z ogromną koroną, inna była wysmukła, piramidalna jak topola, inna znów gałęzie zwieszała niby wierzba płacząca. Nie było dwóch jednakich, ale piękne były wszystkie.
Potem wstał i obszedł cały dom. Ogród taki był piękny, że aż przystanął i głęboko wdychał woń jego. Jabłonie kwitły... tak, wiedział, że to ich pora, widział je i w innych ogrodach, ale ta była tylko różnica, że nigdzie tak nie kwitły, jak w jego sadzie, na który patrzał od lat chłopięcych. Ze złożonemi rękami, ostrożnie stąpał po żwirowej drodze.
Ziemia była biała, drzewa były białe, tu i owdzie z bladoróżowym odcieniem. Czegoś równie pięknego nie widział dotąd. Znał każde drzewo, jak się zna rodzeństwo i kolegów. Kwiaty zimówek były zupełnie białe, letnie jabłka miały kwiat różowawy, a rajskie całkiem czerwony. Najpiękniejsza była stara, dzika jabłoń, mająca owoce tak cierpkie, że ich nikt nie tknął. Ona nie szczędziła sobie kwiatów, w słońcu wyglądała jak ogromna kopica śniegu.
Pomyślcie, że to było rano, bardzo rano! Rosa błyszczała na wszystkich listkach — spłukany był wszelki pył. Pierwsze promienie słońca musnęły zalesione wzgórza, u stóp których leżał dworek. Zdawało się, jakgdyby od nich zapaliły się czubki sosen. Na świeżych koniczynach, na polach żytnich i jęczmiennych i na delikatnych kiełkach owsianych zawisła leciuchna mgła, niby najdelikatniejszy welon, a cienie znaczyły się ostro, jak przy blasku księżyca.
Potem przystanął i przyglądał się grządkom warzywnym. Wie, że żona jego pracowała koło nich