przedzie; nic na nim nadzwyczajnego: niema tu jeziora, ani wodospadu, ani wybrzeża do spaceru, ani parków, ale przecie jest ładnie. Piękne to, jako dobre, ciche ognisko domowe. Życie tu takie łatwe. Wszystko, co gdzieindziej wywołałoby gorycz, nienawiść — tu zażegnane jest słodyczą. Tak powinno być w każdym domu...
A tymczasem żona leży i śpi w pokoju, wychodzącym na ogród. Zbudziła się nagle i słucha, ale się nie rusza. Leży uśmiechnięta i słucha. Muzyka zbliża się coraz bardziej, w końcu zdaje się, jakby muzyk stanął pod jej oknem. Nie pierwszy to raz słyszy skrzypce pod swojemi oknami. Jej mąż zwykł w ten sposób oznajmiać swoje przybycie, gdy rezydenci dopuścili się jakiegoś zbyt dzikiego figla.
Stoi w ogrodzie, spowiada się i błaga przebaczenia. Opowiada jej o złych mocach, które go odrywają od tego, co najbardziej kocha na świecie: od niej i od dzieci.
Kiedy on gra, ona wstaje, ubiera się, nie wiedząc niemal, co robi — taka jest przejęta jego muzyką.
— Nie zbytek, nie chęć dobrego życia, pociągają mnie — gra — nie miłość do innych kobiet, nie sława, lecz kusząca rozmaitość życia: jego piękno, jego gorycze, jego bogactwo muszę czuć naokół siebie. Ale teraz dość mam tego, teraz wszystko mi się już znudziło. Nie porzucę już nigdy swojego domu. Przebacz mi, bądź wyrozumiałą!
Wtedy odrzuca na bok firankę, otwiera okno i ukazuje mu się jej twarz piękna i łagodna.
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.
135