Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.
151

cego wichru. Nic z nieskończonej harmonii, przenikającej powietrze raju w nim nie pozostało. Jest to stary klekot, nic więcej.
Wtedy pani Muzyka skinęła na mądrego pułkownika. On dobiera sobie do pomocy Rustra i idą do rezydenckiego skrzydła po stół Lövenberga. Masz swój fortepian, zagraj co Göście.
Oschły łzy staruszka, siada i zaczyna swemu młodemu, smutnemu przyjacielowi grać Beethovena. — Teraz się rozweseli — myśli.
W głowie starca brzmią żywe dźwięki. Wierzy, iż i Gösta słyszy, jak on dziś gra ładnie. Teraz pokonał wszystkie trudności. Wykonywa tryle i pasaże z największą łatwością. Tak zagraćby mógł przed samym mistrzem.
Im dłużej gra, tembardziej wzrasta jego zapał. Słyszy każdy pojedynczy ton, dźwięczący z nadziemską siłą.
— Smutku, smutku, dlaczego nie miałbym cię kochać? — gra. — Że twoje wargi zimne są, a lica blade, że twoje uściski duszą, a spojrzenia w kamień zmieniają!
— O smutku, smutku, ty jesteś jako jedna z owych dumnych pięknych kobiet, których miłość zdobyć trudno, ale która płonie mocniej niż miłość wszystkich innych. Ty odtrącony, do serca cię swego przytuliłem i kochałem cię. Pieściłem cię, póki zimno nie ustąpiło z członków twoich, a miłość twoja napełniła mnie szczęściem.
— Ach, jak ja cierpiałem! Ach jak tęskniłem, straciwszy moją ukochaną! Ciemna noc zapanowała we mnie, ciemno naokół mnie. Leżałem zatopiony