On rękę wyciąga po jałmużnę, plecy zgina do podzięki. Żebrze u bogaczów, a pożycza ubogim na lichwę. Gdy zobaczy sztukę monety, pali go żądza, póki nie znajdzie się w jego kieszeni. Biada temu, kto w terminie długu nie zwróci.
Ożenił się on późno, a lepiejby było, gdyby był wcale tego nie uczynił. Z przepracowania, trosk, umarła mu żona. Córka jego służyć musi u obcych lndzi. Starość przyszła na niego, ale niej przyniosła mu spokoju — obłęd chciwości go nie opuścił.
Pewnego pięknego dnia z początkiem sierpnia jechała pod górę Broby ciężka kareta, zaprzężona w cztery konie. Jakaś niemłoda osoba, widoczniej bardzo bogata, strojna, jedzie ze służbą i pokojową. Przybyła w odwiedziny do proboszcza z Broby. Kochała go za swoich lat młodych. Kiedy był nauczycielem w domu jej rodziców, pokochali się, alej dumni hrabstwo rozerwali stosunek. Przybyła zobaczyć go jeszcze przed śmiercią. Nic jej życie już dać nie może, prócz widzenia się z ukochanym.
Drobna, delikatna, siedzi w powozie i marzy. Nie na nędzne probostwo jedzie, lecz do chłodnej, cienistej altanki, gdzie oczekuje na nią ukochany. Widzi go: młody jest, umie całować, umie kochać. Teraz, kiedy wie, że za chwilę go zobaczy, wyłania się przed jej duszą obraz jego z nadzwyczajną wyrazistością. Jakiż on piękny! Umie marzyć, płonąć, całą istotę jej umie napełnić ogniem zachwytu.
Ona zżółkła, zwiędła, postarzała się. Może jej wcale nie pozna, ma przecież sześćdziesiąt lat? Lecz wszak nie przybywa pokazać się, ale zobaczyć,
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.
6