ujrzeć kochanka młodych lat, którego ząb czasu nie tknął, który jeszcze wciąż jest młody, piękny, silny.
Przybywa z tak dalekich stron, że nie słyszała nigdy opowiadań o proboszczu z Broby.
Kareta zbliża się do szczytu, zkąd już widać plebanię.
— Zlitujcie się — jęczy jakiś żebrak przy drodze — dajcie biednemu centusia!
Dama daje mu srebrną sztukę i pyta, czy plebania Broby jest niedaleko.
Dziad spojrzał na nią chytrym, bystrym wyrokiem.
— Plebania, ot tam — wskazał na górę — ale proboszcza niema w domu, nikogo niema w domu.
Drobna, szczupła dama zda się blizka omdlenia. Cienista altanka znikła jej, kochanka niema. Jak mogła się spodziewać, że po czterdziestoletniem oczekiwaniu, znajdzie go na tem samem miejscu?
— Co panią sprowadza na plebanię?
Przyjechała odwiedzić proboszcza — znała go w dawnych czasach.
Czterdzieści lat i czterdzieści mil ich dzieliło. Za każdą ujechaną milą zrzucała z siebie rok ciężarów, trosk i wspomnień, tak, że teraz, gdy dotarła do plebanii, była znów dwudziestoletnią dziewczyną, nie znającą trosk, nie mającą wspomnień.
Żebrak stoi przed nią i patrzy, a w oczach mieni mu się, raz jest dwudziestoletnią, to znów sześćdziesięcioletnią.
— Proboszcz dziś po południu przyjedzie — odzywa się. — Najlepiej będzie pojechać do gościnnego
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.
7