Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.
11

Jakże mogłaby myśleć o czemś podobnem? Ona ma przecież lat dwadzieścia, a on dwadzieścia pięć. Z pewnością ma dwadzieścia pięć lat, jest młody, pełen siły. Czyż znajduje się rzeczywiście u skąpego proboszcza z Broby, on teraz uśmiechnięty, piękny młodzian? Chwilami zda mu się brzmieć w uszach jak gdyby zapowiedź ponurej przyszłości. Ale jęki biednych, klątwy oszukanych, szydercze objawy wzgardy, obelgi, urąganie — wszystko to dla niego jeszcze nie istnieje. Serce jego płonie czystą, niewinną miłością. Ten dumny młodzieniec chyba nigdy nie potrafiłby tak kochać złota, aby w pogoni za niem czołgał się po największym brudzie, aby żebrał o nie u przejeżdżających drogą, aby znosił upokorzenia, hańbę, zimno i głód! Czyżby on mógł dziecko swoje głodzić, żonę zamęczać dla marnych pieniędzy? To niemożliwe. Takim nie może być, — to dobry człowiek, jak inni, to nie potwór.
Kochanka jego lat młodzieńczych nie kroczy obok wzgardzonego łotra, niegodnego urzędu, który poważył się objąć. Nie, dziś wieczorom on nie jest proboszczem z Broby, ani nazajutrz! ani następnego dnia również nim nie jest.
Trzeciego dnia odjeżdża dama. Bramę tymczasem rozszerzono, kareta toczy się z góry tak szybko, jak tylko ciągnąć mogą konie, które sobie dobrze wypoczęty. Cóż za sen! Co za piękny sen! Ani jednej chmurki przez całe trzy dni.
Z uśmiechem wróciła hrabianka do swojego pałacu, do swoich wspomnień. Nigdy więcej nie słyszała jego nazwiska wymienionego, nigdy się nie