nikt nie zastanawiał się, dlaczego to zrobili — wszak było jasne, jak na dłoni.
Zdawali się mówić: — My, rezydenci, mamy swoje własne zdanie. Hrabia Dohna nie zasługuje, aby go w kościele sławiono, dlatego go wynosimy. Jeżeli kto chce, może go wnieść napowrót.
Ale nikt go nie wniósł. Proboszcz mowy pochwalnej nie wygłosił nigdy. Parafianie tłumnie opuścili kościół. Nikogo nie było, ktoby nie przyznał, że rezydenci mieli słuszność.
Przypomnieli sobie młodą, wesołą hrabinę, którą na Borgu tak okrutnie dręczono. Przypomnieli ją sobie, taką dobrą dla ubogich, ją, na którą tak miło było spojrzeć, że sam jej widok był pociechą strapionym.
Wprawdzie grzechem było w taki sposób wchodzić do kościoła, ale zarówno proboszcz, jak parafianie czuli, że omal gorszego żartu nie dopuścili się względem Najwyższego; zawstydzili ich ci zdziczali, starzy szaleńcy.
— Gdy ludzie milczą, muszą przemówić kamienie — pomyśleli.
A od niedzieli onej hrabia Henryk nie mógł wysiedzieć na Borgu. Pewnej ciemnej nocy stanęła zamknięta kareta przed głównem wejściem Wszystka służba ustawiła się naokół: okryta szalami, z gęstym welonem opuszczonym na twarz wyszła hrabina Marta. Prowadził ją hrabia drżącą, dygocącą. Z trudem udało się nakłonić ją do wejścia do sieni i na schody.
Szczęśliwą się uczuła, gdy się znalazła w po-
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.
21