nie mówiąca nigdy o tem, co jej myśl zaprzątało — tyle jednak oberżystka wiedziała, że nikomu nie wolno było jeść łyżką kapitana, ani siedzieć w jego krześle w czasie jego nieobecności. Teraz, od wiosny nie było dnia, żeby nie wychodziła na najwyższy pagórek, patrzeć, czy nie idzie. I nowe ubranie mu sprawiła, z własnego przędziwa, które niemal wyłącznie ona wykonała. Z wszystkiego tego wnosić można, że go się spodziewa w każdej chwili, chociaż nic o tem nie mówi.
— Ale chyba nie wierzą tam w to? — zapytał kapitan Lennart.
— Nie, panie kapitanie, nikt nie wierzy! — uspokoiła go kobieta.
Nie mógł dłużej wytrzymać w karczmie, spieszno mu było do domu.
Wyszedłszy, spotkał się przypadkiem z dawnymi, dobrymi znajomymi. Rezydenci z Ekeby właśnie zajechali do oberży, gdzie zaprosił ich Sintram na obchód swoich urodzin. Rezydenci bez chwili namysłu podali rękę skazańcowi, witając go serdecznie. To samo uczynił też Sintram.
— Kochany Lennarcie — odezwał się on — bądź przekonany, że Pan Bóg musiał w tem mieć cel jakiś.
— Ty łotrze! — zawołał Lennart. — Myślisz, że nie wiem, iż mnie tylko dobry Bóg ocali od szubienicy?
Tamci zaczęli się śmiać, a Sintram wcale się nie zgniewał. Nic mu to nie szkodziło, że robiono aluzye do jego konszachtów z dyabłem.
I namówili kapitana, aby wrócił z nimi i wy-
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.
26