pił kieliszek na przywitanie, a zaraz potem będzie sobie mógł odejść. Ale biedakowi to nie posłużyło. Od pięciu lat nie miał w ustach nic podobnego. Może cały dzień nic nie jadł, zmęczyła go długa wędrówka. To też kilka kieliszków już odebrało mu przytomność. Gdy rezydenci do tego doprowadzili, wmuszali w niego jeden kieliszek po drugim. Nie mieli nic złego na myśli, robili to z dobrego serca, żal im go było, że przez pięć lat nie mógł używać na takich specyałach.
Zwyczajnie był to jeden z najtrzeźwiejszych ludzi. Można sobie wyobrazić, że nie miał zamiaru się uśpić — szedł przecież do żony i dzieci. Zamiast tego jednak, leżał na ławie w karczmie i spał.
Gdy tak leżał bezprzytomny, wziął Gösta kawałek węgla i posmarował mu twarz, nadając jej charakter zbrodniczy: — mówił, że to będzie odpowiednie, skoro wraca z więzienia. Zrobił mu oko „podbite“, przez nos przeprowadził jakimś sokiem czerwonym kreskę, niby bliznę, włosy w zlepionych skrętach zsunął mu na czoło i poczernił go całego.
Śmiali się z tego pomysłu chwilę; później chciał go Gösta obmyć.
— Nie, zostaw! — zawołał Sintram — jak się zbudzi i zobaczy się, będzie go to bawiło.
Tak też zostało i rezydenci zapomnieli o kapitanie. Pijatyka trwała całą noc. O brzasku zabierali się do domu. Wtedy bezwątpienia więcej mieli w głowie wina niż rozumu. Nagle przyszło im na myśl, co zrobić z kapitanem Lennartem.
— Zawieźmy go do domu! — rzekł Sintram. — Pomyślcie, jak się nim ucieszy żona. Rozkosz będzie
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.
27