nie dbali o swoją chudobę, że nadeszła nędza, że szukają pociechy w zobojętnieniu i wódce.
Ale może dobrze się stało, że on zobaczył to wszystko. Jemu nie było danem na własnem polu oglądać zasiewów zieleniejących i wypuszczających kiełki, nie było mu danem siedzieć przy własnem ognisku i patrzeć, jak żar gaśnie i czuć, jak miękkie dłonie jego dzieci wsuwają się w jego ręce; nie danem mu było pobożnej małżonki widzieć u boku swego. Może więc dobrze było dla niego, którego ciężka gniotła troska, wiedzieć, że istnieją ludzie, potrzebujący jego pociechy. Może dobrze dla niego było, że czasy były ciężkie, że skąpstwo natury sprowadziło nędzę biedaków, że niejeden, któremu się lepiej powodziło, starał się pognębić swoich braci. Niedarmo przecież proboszcz z Broby, chciwy sknera, był ich wspólnikiem, nie zaś prawdziwym pasterzem; niedarmo rozrzutni, opilce, rezydenci rządzili w Ekeby, niedarmo Sintram wmawiał w nich, że śmierć i zagłada spadnie na nich wszystkich.
Kapitan Lennart stał na wzgórzu i mimowoli przyszło mu na myśl, że Pan Bóg go potrzebuje. A przytem nie wezwała go do siebie żona, przejęta skruchą.
Rezydenci nie mogli w żaden sposób zrozumieć, że to oni byli przyczyną surowego postępowania pani Lennartowej. Sintram nic im nie przypomniał, a oni zgoła zapomnieli o swoim figlu. W okolicy oburzano się na żonę, która była za dumną, aby przyjąć tak dobrego męża. Opowiadano, że natychmiast przerywała każdemu, kto usiłował przemówić u niej za mężem. Nie mogła znieść, aby
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.
31