Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.
32

wspominano jego imię. Kapitan zaś nie uczynił nic, aby wpłynąć na zmianę nim sądu.
Następnego dnia dogorywał jakiś stary wieśniak w sąsiedniej wsi. Sakrament święty już przyjął, siły żywotne go opuściły, koniec jego był blizki. Niespokojny, jak ktoś, wybierający się w daleką podróż, kazał swoje łóżko z kuchni do izby, a stąd znów do kuchni przenosić. Po tem łatwiej niż po ciężkim oddechu poznać, że nadeszła ostatnia jego chwila.
Otaczają go: żona, dzieci, czeladź. Był szczęśliwy, bogaty, poważany. W godzinie śmierci nie jest osamotniony. Nie obcy, niecierpliwi ludzie otaczają łoże jego. Starzec zaczyna mówić o sobie samym, jak gdyby już stał przed tronem Przedwiecznego, a wśród westchnień przyświadczają mu otaczający, że słowa jego są prawdziwe.
— Byłem pracowitym robotnikiem i dobrym gospodarzem — mówi. — Kochałem żonę swoją, jako mą rękę prawą. Dzieci moje nie wyrosły bez opieki i karności. Nie piłem. Nie przesuwałem kamienia granicznego. Gdy koń mój szedł pod górę, nie spinałem go ostrogą, krów nie głodziłem w zimie, owiec latem nie puszczałem niestrzyżonych.
A naokół czeladź płacząca powtarza, jak echo: Dobry to był gospodarz, ach, Panie Boże! Gdy koń szedł pod górę, nie spinał go ostrogą, krów nie głodził w zimie.
Wtem niepostrzeżenie wszedł jakiś wędrowiec, prosząc, aby mu dano co zjeść i napić się. W milczeniu stojąc u proga, słyszał słowa konającego.
— Lasy wytrzebiłem, łąki wysuszyłem — mówi