— Ach wy, rozpaczy pełne — mówi Maryanna — jakżeż marna wasza mądrość wobec pełni życia.
Podeszła do okna i spojrzała w ogród, gdzie przechadzali się jej rodzice. Chodzili po szerokich alejach, rozmawiając o wszystkiem, na co ich oczy spojrzały, o kwiatach na polu, ptaszkach w powietrzu.
Przyszło jej na myśl, że właściwie wszystko zawisło od człowieka samego, że radość i smutek zależą tylko od rozmaitych sposobów pojmowania rzeczy. Pytała się sama siebie: czy radością, lub też smutkiem było to, co ją spotkało w ostatnim roku. Sama nie umiała sobie odpowiedzieć.
Przeszła ciężkie chwile. Dusza jej chora była. Wróciwszy do domu, powiedziała sobie:
— Zapomnę krzywdy, którą mi wyrządził ojciec. — Ale serce jej inaczej mówiło. — On sprawił mi najstraszniejszy ból — mówiło — on zabrał mi kochanka, do rozpaczy mnie doprowadził, bijąc matkę. Nie życzę mu nic złego, ale się go boję.
Zauważyła, iż musiała panować nad sobą, by pozostać na miejscu, gdy ojciec przysiadł obok niej; miała ochotę uciec natychmiast. Usiłowała zapanować nad sobą, rozmawiała z nim, jak dawniej i niemal wyłącznie przebywała w jego towarzystwie. Zapanować nad sobą umiała, ale cierpiała niewymownie. Doszło do tego, że wszystko w nim było jej wstrętne: jego silny, gruby głos, ciężki chód, duże ręce, cała jego ogromna postać olbrzyma. Nic mu złego nie życzyła, nie chciała mu sprawić przykrości, ale nie mogła się do niego zbliżyć bez uczucia odrazy i strachu. Jej zdeptane serce mściło się.
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.
41