Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.
42

— Nie pozwoliłeś mi kochać — mówiło ono — ja mimo to panuję nad tobą, skończy się na tem, że mnie znienawidzisz.
Przyzwyczajona zdawna badać wszystko, co się działo w jej duszy, zauważyła dobrze, iż wstręt jej z każdym dniem wzrastał. Jednocześnie udało się jej, jak gdyby była na wieki przykuta do swojego domu. Czuła, że najlepiej byłoby wejść między ludzi, ale od czasu choroby trudno jej się było zdecydować na cośkolwiek. Mówiła sobie, że nigdy nie znajdzie ulgi, że będzie coraz nieszczęśliwszą, aż pewnego dnia straci siłę panowania nad sobą, a wtedy powie ojcu wszystko, da mu poznać całą gorycz swego serca i będzie nieszczęście.
Tak minęła wiosna i pierwsza połowa lata. W lipcu zaręczyła się z Adryanem, aby mieć dom własny.
Pewnego pięknego ranka zajechał baron Adryan na wspaniałym rumaku. Jego huzarska bluza lśniła się w słońcu, nie mówiąc już o jego własnej, świeżej twarzy i promiennych oczach. Melchior Sinclaire wyszedł sam do niego na ganek i przyjmował go. Maryanna siedziała przy oknie i szyła. Widziała go zajeżdżającego i słyszała każde słowo ich rozmowy.
— Dzień dobry, rycerzu słońca! — zawołał Sinclaire. — Ależ ty prześliczny jesteś. Czyżbyś w zaloty ruszał?
— Właśnie, w sam raz wujaszek utrafił! — odparł, śmiejąc się.
— I nie wstydzisz się, chłopcze? Czemże myślisz wyżywić żonę?