Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.
57

Wkrótce potem umarł Ferdynand, marząc o jasnych obrazach, uśmiechając się do piękności, które go czekają.
Moja blada przyjaciółka, śmierć wybawicielka, nigdy nie przeżyła czegoś równie pięknego. Wprawdzie śmiertelne łoże Ferdynanda Uggli otaczali płaczący ludzie, lecz chory uśmiechał się do postaci z kosą, która usiadła na jego łóżku, a matka słuchała jego śmiertelnego charczenia, jak słodkiej muzyki. Drżała ona, że śmierć może nie zdoła dokonać dzieła, a kiedy wszystko minęło, zabłysły łzy w jej oczach, ale były to łzy radości, które padały na martwe lica syna.
Nigdy nie przyjmowano z takiemi honorami mojej bladej przyjaciółki, jak na pogrzebie Ferdynanda Uggli. Gdyby się była odważyła otwarcie zjawić, mogłaby była wystąpić we wspaniałym, złotem haftowanym płaszczu, ale ona stara, samotna, siedziała skulona, otulona swoim starym, czarnym płaszczem na murze cmentarnym i przypatrywała się pogrzebowi.
A był to rzadki pogrzeb. Słońce i jasne obłoczki czyniły dzień prześlicznym, długie rzędy stogów żyta zdobiły pola. Letnie jabłka w ogrodzie proboszcza połyskiwały jasne, niemal przezroczyste, a w ogródku kościelnego błyszczały gwoździki i georginie.
Orszak dążył lipową aleją. Przed trumną kwiatami ozdobioną szły piękne dziatki, sypiąc kwiaty. Nie było żałobnych szat, ani kirów, gdyż matka życzyła sobie, aby syna, który umarł w pogodnym nastroju, odprowadzał w lepszy świat nie smutny orszak pogrzebowy, lecz wspaniały, weselny orszak.