Na młodą dziewczynę padły te słowa, jak grom. Nic nie odpowiedziała.
— Anno, byłaś niegdyś dumna i zarozumiała, wtedy bawiłaś się moim synem, toś go chciała, toś znów odrzucała. Cóż miał robić? Znosił to, jak tylu innych. Zresztą być może, iż wtedy on, tak jak my, na równi kochał ciebie i twój majątek. Ale wróciłaś, weszłaś w dom nasz, jako błogosławieństwo, byłaś słodką i łagodną, silną i dobrą. Otoczyłaś nas miłością, uczyniłaś nas tak szczęśliwymi, Anno — to też uwielbialiśmy cię.
— A jednak... jednak wolałabym była, żebyś nie była wróciła. Nie musiałabym była prosić Boga o skrócenie życia mojemu synowi. Około Bożego Narodzenia byłby zapomniał i przebolał swoją stratę, ale gdy cię poznał taką, jaką jesteś teraz, nie miał dość siły.
— Bo, wiedz, Anno, że chociaż dziś włożyłaś ślubną szatę, aby odprowadzić zwłoki syna mojego, nie byłabyś w niej nigdy stanęła na ślubnym kobiercu, gdyż nie kochałaś go wcale.
— Widziałam dobrze, wróciłaś do nas z litości, chciałaś nam osłodzić ciężkie życie. Nie kochałaś go. Czy myślisz, że ja nie znam miłości, że nie wiem, gdzie istnieje, a gdzie jej brak? Pomyślałam wtedy: oby dobry Bóg zabrał mojego syna do siebie, zanim mu się otworzą oczy!
— Ach, gdybyś go była kochała! Obyś była raczej nigdy do nas nie zawitała dla osłody naszej, skoroś go nie mogła kochać! Znałam swój obowiązek: gdyby nie był umarł, musiałabym mu była powiedzieć, że go nie kochasz, że chcesz zostać jego
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.
60