Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.
68

wodu — mówią powszechnie. — Kogoż szuka dłoń Boża?
Było to pewnej niedzieli, w sierpniu. Nabożeństwo się skończyło. Małemi grupkami szli ludzie przez rozpalony gościniec. Naokół widzieli spalone lasy i zniszczone zbiory. Żyto stało w stogach, ale snopy były cienkie a kłoski drobne. Uprawa przez opalanie była tego roku łatwą, ale często też się zdarzało, że wysuszone lasy się zapalały. A co pożar oszczędził, zjadły owady, jodły straciły szpilki i stały nagie, jak las liściasty jesienią, liście brzóz wisiały powygryzane, sterczały w nich tylko żyłki.
Stroskanym grupkom nie brakło materyału do rozmowy. Wielu opowiadało, jak to było w głodowych latach 1808 i 1809 lub w czasie ostrej zimy roku 1812, kiedy wróble zamarzały. Głód nie był im obcy, widzieli jego straszne oblicze. Wiedzieli, jak się to piecze chleb z kory a żywi krowy mchem. Ale nad wszystkiem unosiło się jedno pytanie, widne było we wszystkich oczach, wisiało na wszystkich ustach.
— Kogoż, o Panie, szuka ręka Twoja? Srogi Panie, kto odmówił Ci ofiary z modlitwy i dobrych uczynków, że pozbawiasz nas nędznege chleba? Ciężka to była kara, że nie stało majorowej. Wobec obfitych zarobków, których za jej rządów dostarczały dowozy kolejowe, rąbanie drzewa i spławianie go, mieszkańcy od lat przywykli nie szukać pracy zdala od ojczyzny. Teraz musiała młodzież wędrować za zarobkiem, ale i tak dosyć ich w domach zostało na znoszenie głodu.
Z pośród posępnych mas, sunących się na za-