nic przykrego. Zrozpaczone serca doznały poniekąd ulgi, gdy suche gałęzie padały na stos. Oni sami się nie mścili, wskazywali jeno winnego Panu Bogu.
— Jeżeliśmy ci nie służyli, jak należy, winien ten człowiek. Bądź litościw, Panie, i niechaj tylko on cierpi! Piętnujemy go wstydem i hańbą! Nie chcemy mieć z nim nic wspólnego!
Niebawem weszło w zwyczaj, że każdy, kto przechodził obok plebanii, rzucał na wzgórze hańby suchą gałąź.
— Niechaj Bóg i ludzie widzą — myślał każdy przechodzień — że i ja gardzę tym, którą ściągnął ua nas gniew boski.
Wkrótce dostrzegł stary sknera stos gałęzi na swojej drodze. Kazał go uprzątnąć — mówiono, że palił nim w piecu. Nazajutrz w tem samem miejscu znalazł się takiż sam stos, a gdy i ten kazał sprzątnąć, narzucono nowy. Suche gałęzie leżąc, zdawały się mówić:
— Hańba, hańba proboszczowi z Broby!
Było to podczas gorących, suchych dni kanikuły. Ciężkie od dymu, przesycone zgorzelizną, unosiło się powietrze nad okolicą. Myśli mąciły się w rozpalonych mózgach. Proboszcz z Broby stał się złym duchem. Zdało się wieśniakom, że stary skąpiec strzegł upustów niebieskich.
Wkrótce zrozumiał proboszcz usposobienie parafian. Zrozumiał, że jego wskazywano jako sprawcę nieszczęścia. Bóg, zgniewany na niego, pozwolił ginąć ziemi. Usiłował śmiać się z nich i z ich suchych gałęzi, po upływte tygodnia jednak przestał się śmiać. Co za dzieciństwo! Tłómaczył sobie, że
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.
70