lej. — Kiedy już dosyć naskładał, budzi w nim myśli młodzieńcze, daje mu znak, że lud go potrzebuje.
— A jeżeli proboszcz nie usłucha wezwania, Gösto?
— Nie, nie mógłby się oprzeć — odpowiada Gösta rozpłomieniony. — Myśl o ciepłych chatach, do których wystawienia pomógłby biedakom, jest zbyt ponętną.
Proboszcz spuścił oczy w dół na budowle, które wystawił z suchych gałązek. Im dłużej rozmawia z Göstą, tembardziej przekonywa się, że on ma słuszność. Zawsze zbierał przecież z myślą jakiegoś dobrego celu. Czepia się tej myśli i — naturalnie, że taki miał plan.
— Dlaczego jednak tych chat nie stawia? — pyta nieśmiało.
— Wstydzi się. Nie chce, aby przypuszczano, iż robi tylko ze strachu przed ludźmi to, co zamierzał oddawna.
— Nie może znieść myśli, że go chcą zmusić, oto przyczyna.
— Ale przecież może działać w ukryciu. Tego roku pomoc jest bardzo potrzebna. Może się postarać o kogoś, kto będzie rozdzielał jego dary. Ja się podejmę! — woła Gösta, a oczy jego palą się już do czynu. — Tego roku tysiące ludu otrzyma chleb od tego, którego obrzucają klątwami.
— Niech tak będzie, Gösto.
Zapał ich ogarnął, ich, którzy nie umieli wykonywać obowiązków, wziętych na siebie. Młodzieńca ochota służenia Bogu i ludziom zbudziła się w nich nanowo. Nurzali się w planach dobro-
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.
75