Jedno mogło być tylko co do tego zdanie: dziecko musiało mieć ojca.
Dziecko to było najmarniejszem stworzonkiem, o jakiem tylko pomyśleć można: małe, czerwone, pomarszczone. Mała ta istotka nawet nie krzyczała, chociaż od chwili urodzenia miewała konwulsye; biedactwo przyszło na świat o sześć, czy siedm tygodni wcześniej, niż powinno i dlatego nie mogło sobie znaleźć miejsca na ziemi.
Ważyło tak mało, że i wspominać nie warto ile. Trzeba je było owijać watą, nie chciało ani spać, ani jeść... ale żyło. Co je przy życiu trzymało, nie wiadomo, ale żyło.
Urodziło się w małej chatce wieśniaczej, na wschód od rzeki Klar. Matka dziecka z początkiem czerwca przybyła tam, prosząc o służbę. Powiedziała, że zgrzeszyła, a matka była tak surową, iż musiała uciec z domu. Mówiła, że się nazywa Elżbieta Carlsson, ale nie chciała powiedzieć, zkąd pochodzi,