Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.
85

potrzebę dziękowania jej na kolanach za łaskę ukazania mu się, ale był tak wzruszony, że nie mógł się zdobyć na słowo, ani na czyn.
— Droga hrabino Elżbieto! — wyjąkał zaledwie.
— Dobry wieczór, Gösto!
Podała mu rękę, która znów stała się biała i przezroczysta. Leżała potem w milczeniu, gdy on walczył ze wzruszeniem.
Ona nie doznała wstrząśnienia na widok Gösty. Dziwiło ją tylko, że on zdawał się głównie o niej myśleć, gdy przecież powinien rozumieć, że obecnie wyłącznie chodzi o dziecko, które musi mieć ojca.
— Gösto — zaczęła łagodnie — teraz musisz mi oddać przysługę, którą mi niegdyś przyrzekałeś. Wiesz, że mąż mnie porzucił i dziecko nie ma ojca?
— Tak, pani hrabino, ale rzecz da się jeszcze zmienić. Teraz, skoro dziecko przyszło na świat, można zmusić hrabiego do ulegalizowania związku. Może pani polegać na mnie, dopomogę w przeprowadzeniu sprawy.
Matka dziecka uśmiechnęła się.
— Czy myślisz, że pragnę się narzucić hrabiemu Dohnie?
Krew uderzyła Göście do głowy. Czegoż ona zechce? Czego zażąda od niego?
— Chodź tu, Gösto — rzekła i podała mu znowu rękę. — Nie gniewaj się o to, co powiem... ale widzisz... myślałam, że ty, który... który...
— Który jestem wypędzonym proboszczem, pijanicą, rezydentem, mordercą Ebby Dohna — znam całą litanię moich zasług.
— Już się gniewasz, Gösto.