Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.
102

Wtem rozlega się głos donośny. Gösta Berling wyskoczył na balustradę i z niej przemawia:
— Słuchajcie mnie, wy, potwory, szatany! Czy sądzicie, że w Ekeby brak strzelb i prochu? Szaleńcy! Czy myślicie, że nie miałem ochoty wystrzelać was, jak psy wściekłe? Ale tamta ot błagała za wami. Ach, gdybym był wiedział, że się jej dotknąć ośmielicie, nie pozostałby ani jeden z was przy życiu.
— Dlaczego urządzacie tu dziś hałasy, napadacie na nas, jak rabusie i grozicie nam ogniem i mordem? Co mi do waszej szalonej dziewczyny? Czy ja wiem, gdzie się podziała? Byłem dla niej za dobry — oto wszystko. Powinienbym ją był poszczuć psami, byłoby lepiej dla nas obojga, ale tego nie uczyniłem. Nigdy jej nie przyrzekałem, że się z nią ożenię — nigdy tego nie zrobiłem. Pamiętajcie o tem.
— A teraz mówię wam puśćcie tę, którąście z domu wyciągnęli! Puśćcie, powiadam i niechby ręce, które ją dotknęły, gorzały w ogniu wiecznym. Czyż nie pojmujecie, że ona stoi tak wysoko nad wami, jak niebo nad ziemią? Ona jest tak delikatną, jak wy grubiańscy, tak dobrą, jak wy niegodziwi.
— A teraz powiem wam, kto ona. Najpierw jestto anioł z nieba! — później była żoną hrabiego z Borgu. Ale teściowa jej dręczyła ją dzień i noc, jak zwykła dziewka stać musiała nad morzem i prać bieliznę; bili ją i katowali tak, jak żadną z waszych kobiet. Tak, omal nie rzuciła się w wodę, jak o tem wszyscy wiemy — tak ją dręczyli. Chciałbym wiedzieć, który też z was, hultaje, przyszedł jej z pomocą,