Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.
113

mknięte. Wszyscy służący są na jarmarku, tylko pani została w domu, aby pilnować gospodarstwa. Otwiera i dziś. I jak ongi, pyta też i dziś:
— Czego chcecie?
Na co pułkownik także, jak wonczas, odpowiada:
— Jesteśmy tu z mężem twoim.
Patrzy na niego, jak stoi sztywny i zimny, jak zwykle. Patrzy na tragarzy, zapłakanych i na cały tłum za nimi. Stoi na progu i patrzy w te setki płaczących oczu, które wpatrują się w nią pełne smutku. Nakoniec spogląda na męża, leżącego na marach i przyciska ręką serce.
— To jest twarz jego — szepcze.
Nie pytając więcej, odchyla zasuwę, otwiera szeroko drzwi i prowadzi ich do sypialni.
Z pomocą pułkownika rozchyla zsunięte podwójne łoże, strzepuje poduszki i składają kapitana na miękkim puchu i cienkiej pościeli.
— Czy żyje? — pyta.
— Tak — odpowiada pułkownik.
— Czy jest nadzieja?
— Nie — tu nic nie można poradzić.
Chwilę panuje głęboka cisza, nagle pyta znowu:
— Wszyscy ci ludzie jego opłakują?
— Tak.
— Cóż takiego uczynił?
— Ostatnie, co zrobił, to dał się zabić silnemu Mansowi, aby ocalić kobiety i dzieci od pewnej śmierci.
Siedzi chwilę w milczeniu i zadumie.