Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.
114

— Jakąż twarz więc miał pułkowniku, gdy przed dwoma miesiącami wrócił do domu?
Pułkownik drgnął. Teraz dopiero zrozumiał.
— Gösta go pomalował.
— A więc z powodu waszego figla zamknęłam drzwi przed nim? Jakże wy zniesiecie tę odpowiedzialność, pułkowniku?
Beerencreutz wzruszył szerokie ramiona.
— Mam więcej na sumieniu, za co muszę odpowiadać.
— To bezwątpienia najgorsze, coś uczynił!
— To też w życiu nie odbyłem cięższej drogi, niż tę dziś, do Helgesäter. Zresztą winni tu i inni.
— Któż taki?
— Sintram jest jednym, drugą ty sama, kuzynko. Jesteś zawziętą kobietą. Wiem, że niejeden próbował mówić z tobą o mężu.
— Prawda! — odparła. I prosiła go, by jej opowiedział o owej hulance w Broby.
Jął tedy opowiadać, ile pamiętał, a ona słucha w milczeniu. Kapitan leży wciąż na łóżku bezprzytomny. Pokój pełen jest ludzi płaczących, nikt nie myśli wypraszać ztąd smutnego tłumu. Wszystkie drzwi pootwiarane, wszystkie pokoje, schody, korytarze pełne są milczących, stroskanych ludzi — nawet na podwórzu stoją zbitą masą.
Gdy pułkownik skończył opowiadanie, odzywa się żona kapitana podniesionym głosem:
— Jeżeli który z rezydentów przebywa w tym pokoju, proszę, aby go opuścił. Ciężko mi znieść widok rezydenta przy śmiertelnem łożu mego męża.