kapitana Lennarta przyrzekł przyjść. I dotrzymał słowa: z pochyloną głową, pogrążony w zadumie, jakim teraz, na starość, zawsze bywał, szedł na czele orszaku. Staruszek prowadził w swojem życiu niejeden pogrzeb, szedł ze spuszczonemi oczyma po znanej sobie doskonale drodze; przyrzucił trumnę ziemią, odprawił modlitwy i nie zauważył nic szczególnego. Gdy kościelny zaintonował pieśń, zawtórowały mu setki głosów męzkich, kobiecych i dziecięcych. Wtedy zbudził się staruszek z zadumy. Przetarł oczy, jak gdyby raziło go słońce i wyszedł na kopczyk ze świeżo wykopanej ziemi, aby się rozejrzeć lepiej. Nigdy nie słyszał takiego śpiewu nad grobem, nigdy nie widział takiego orszaku żałobnego. Mężczyźni wystąpili w starych, znoszonych żałobnych kapeluszach, kobiety w białych zapaskach w szerokie fałdy. Wszyscy byli w żałobie — płakali i śpiewali.
Stary pleban drżał ze wzruszenia. Odczuwał wielką radość, patrząc na te objawy miłości ludu dla zmarłego. Gdy śpiew ucichł, wyciągnął ramiona do ludu. Wyrzekł kilka słów głosem cichym i urwał. Znów zaczął mówić, ale tylko najbliżej stojący mogli dosłyszeć jego słowa. Nagle jednak nabrał głos jego siły i dźwięku pod wpływem szczerej ochoty pocieszenia tego biednego ludu.
Zaczął tedy opowiadać im wszystko, co wiedział o wysłańcu Bożym. Przypomniał im, że ani zewnętrzny blask, ani wielki majątek nie zjednały mu tego uznania, lecz jedynie to, że zawsze kroczył po drodze Bożej. Prosił ich tedy, aby dla miłości
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.
128