Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.
31

— Nic mi nie zaszkodzi, panie Berlingu! Teraz mi to już nie szkodzi. Przepraszam pana. Proszę, niech mi pan pozwoli ucałować swoją rękę.
Gösta wciąż trzymał ręce na plecach, a spogïądał po sali i cofał się ku drzwiom.
— Jeżeli nie przyjmiesz satysfakcyi, jaką ci daje moja żona, musiałbym się z tobą pojedynkować, Gösto, a jej musiałbym większą karę wymierzyć.
Hrabina wzruszyła ramionami.
— On przecież stracił zupełnie zmysły ze strachu — szepnęła. — Niechże pan pozwoli, przecież to wszystko jedno, czy się upokorzę, czy nie, zresztą przecież sam pan tego chciał.
— Chciałem? Więc pani sądzi, że ja chciałem? Teraz, gdy nie będę miał rąk, któreby pani całować mogła, przekona się pani, że nie chciałem! — zawołał.
Podbiegł ku kominkowi i wsadził weń ręce. Płomienie ogarnęły je, skóra popękała, jakiś paznogieć zatrzeszczał. W tejże chwili jednak chwycił go Beerencreutz za kołnierz i odrzucił na pokój. Zatoczył się na jakieś krzesło i padł na nie. Zawstydził się swojego czynu. Ona gotowa przypuszczać, że zrobił to z chełpliwości. W ten sposób się zachować wobec tylu ludzi, to przecież musi wyglądać na głupią komedyę. O niebezpieczeństwie nie było mowy!
Zanim się podniósł, ujrzał hrabinę u nóg swoich. Chwyciła czerwone, ciemne od dymu ręce i przypatrywała im się długo.
— Ucałuję je, ucałuję — mówiła — gdy nie będą tak poranione i obolałe. Łzy trysnęły jej