A gdy ona gra, on wciąż buja się w fotelu, tak, że już nie słyszy tonów, jedynie to bujanie.
Biedna stara Ulryka, zmizerowana, samotna, wśród wrogów, nie mająca ani jednego przyjaciela, któremu mogłaby się poskarżyć, bez pocieszyciela innego nad ten stary, klekocący fortepian, odpowiadający jej polką. Brzmi ona jak głośny śmiech na pogrzebie, jak pieśń pijacka w kościele.
I przy wtórze ustawicznego bujania się karła posłyszała nagle, że fortepian szydzi z jej skarg i urwała w połowie taktu. Wstała i spojrzała na karła. W następnej jednak chwili padła omdlała na ziemię. Tam — w bujającem karześle siedział nie mąż jej, lecz wędrownik — on, którego imienia dzieci wymawiać nie śmieją, on, na którego widok umarłyby ze strachu.
Czy też człowiek, którego umysł przejęty jest baśniami dawnych czasów, może się kiedyś od ich wpływu uwolnić? Wicher nocny wyje na dworze, drzewo gumowe i oleander sztywnemi liśćmi uderzają o balustradę balkonu. Niebo posępne zawisło nad długim grzbietem górskim, a ja, która w tej godzinie nocnej sama siedzę i przy blasku lampy i wyciągniętych storach piszę, ja, która stara jestem i powinnabym być mądrą, czuję mrowie przechodzące mnie, jak ongi, gdy po raz pierwszy opowiadano mi tę historyę — podnoszę raz wraz oczy od pracy, aby zobaczyć, czy tam w kącie ktoś się nie skrył, muszę wyjść na balkon, przekonać się, czy przez balustradę nie zagląda jakaś czarna głowa. Nie opuszcza mnie nigdy strach, który wywołują dawne opowiadania, zwłaszcza, gdy noc jest ciemna, a samotność zupełna i tak mną w końcu
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.
39