— Dzwonki mnie dręczą — powiada. I w lot chwytają te słowa dzwonki.
— Dręczą mnie — powtarza — dręczą mnie, dręczą, dręczą — brzmią na wszystkie tony.
Niedawno, ścigana przez wilki, odbywała tę samą drogą. W mroku nocnym błyskały ku niej białe zęby rozwartej paszczy, była przekonana, że rozszarpią ją drapieżne zwierzęta. Wtedy jednak nie czuła strachu. Piękniejszej nocy nie przeżyła dotąd. Piękny i rosły był koń, który ją wiózł, piękny i silny był mężczyzna, dzielący z nią wesołą przygodę.
Ach, to stare, biedne konisko, ta stara, drżąca towarzyszka podróży! Czuje się tak bezradną, że jest płaczu blizką. Nie może pozbyć się tego strasznego, denerwującego ją dźwięku.
Przystaje i wysiada. To się musi skończyć. Dlaczegoż ma uciekać, jak gdyby się bała tego niegodziwego, wstrętnego łotra?
Nareszcie dojrzała głowę konia, za nią widny już cały koń, sanie, a w nich sam Sintram. Zdaje się jednak Annie, jakoby nie z gościńca jechali zarówno koń, sanie, jak człowiek, lecz jakgdyby nagle w oczach jej powstali i z ciemności się wyłaniali.
Anna rzuciła Ulryce lejce i szła ku Sintramowi. On powstrzymał konia.
— Patrzcie! patrzcie, co za traf szczęśliwy! — zawołał. — Droga panno Stjaernhök, pozwól pani wsadzić na swoje sanie mojego towarzysza podróży. Koniecznie chce dziś jeszcze znaleść się w Berdze, a mnie się spieszy do domu.
— Gdzie jest ów towarzysz podróży?
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.
43