Ach, cicho już! Cyt!
Brzęczy mi coś nad głową! To zapewne wpadła pszczoła.
Ależ cicho wreszcie! Co za woń! Naprawdę, czyż to nie lewkonia, rezeda, bez i narcyzy? To prawdziwe dobrodziejstwo w ten szary, jesienny wieczór w śródmieściu. Skoro tylko pomyślę o tem rozkosznem miejscu, zaraz poczyna wokół mnie pachnąć i bzykać i ani się spostrzegę, jak znajdę się w małym, czworobocznym ogródku pełnym róż, ogrodzonym żywopłotem.
W rogach stoją krzaki bzowe z wązkiemi, drewnianemi ławeczkami, a naokół grządek kwiatowych w kształcie gwiazdek i serc wązka, białym piaskiem wysypana ścieżka. Z trzech stron jest ogródek otoczony lasem. Jarzębiny i wilczyny, napół hodowane, pokryte pięknym kwiatem, rosną najbliżej ogrodu, mieszając swój zapach z zapachem bzowych krzaków. Za niemi stoi brzoza, a dalej zaczyna się las