dama do towarzystwa, czterdzieści kufrów skórzanych, trzydzieści pudeł na kapelusze, jej necessairy, jej szale i futra. Wszędzie panował gwar i zamieszanie — drzwi zatrzaskiwano, biegano to w dół, to na górę. Nie trudno było domyślić się, że przyjechała hrabina Marta.
Było to pewnego wiosennego wieczora, cudownego wieczora, chociaż był zaledwie kwiecień, a lód jeszcze nie stopniał. Panna Marya siedziała na górze, w swojej izdebce, przy otwartem oknie, brząkała na gitarze i śpiewała.
Tak utonęła w pieśni i wspomnieniach, że nie zauważyła przejeżdżającego powozu, który zatrzymał się pod małym domkiem. W powozie siedziała hrabina Marta i bawiła się widokiem panny Maryi, siedzącej przy oknie z gitarą, przewieszoną u szyi, z oczyma w niebo wzniesionemi, śpiewającej dawno zapomniane piosenki miłosne. Wreszcie hrabina wysiadła z powozu i weszła do pokoju, w którym młode dziewczęta siedziały naokół krosien. Nie była ona dumną; powiew rewolucyi przeniknął ją i wlał w jej płuca nieco świeżego powietrza.
Zamówiła jakieś hafty u pani Moräus i chwaliła jej córki. Rozglądała się po ogródku i opowiadała o swoich licznych przygodach w podróży. Bo ona zawsze miewała jakieś przygody. Nakoniec wydrapała się na stryszek po schodach wązkich i stromych i odwiedziła pannę Maryę w jej izdebce.
Tu świdrowała swojemi czarnemi oczyma samotną, drobną istotę i schlebiała melodyjnemu gło-