Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.
91

Musi tam pojechać!
Wtem przychodzi jej na myśl, że to niepodobieństwo. O tej porze roku żaden koń nie przebędzie jeziora. Lód blizki jest puszczania, przy brzegu nawet już stopniał. Niepewny jest, popękany, miękki. Woda wydobywa się z pomiędzy kry lodowej, w niektórych miejscach wygląda jak czarna kałuża, na innych jest jeszcze lód śnieżno-biały. Największa jednak część jeziora jest szara i brudna od stopniałego śniegu, a drogi na nim znaczą się długiemi, czarnemi pasami.
Jakżeż tu myśleć o przedostaniu się tam? Teściowa jej, hrabina Marta, nigdyby na coś podobnego nie zezwoliła. Przez cały wieczór musi przy niej siedzieć w wielkim pokoju wspólnym, słuchając dawnych, dworskich anegdot, któremi się sama zachwyca.
Nadchodzi noc, męża niema, jest wolna.
Jechać nie może, nie ma odwagi budzić służby; ale trwoga wygania ją z domu. Nie może inaczej postąpić.
Ciężkie są drogi, któremi ludzie na ziemi kroczyć muszą — pustynne to drogi, błotniste, strome.
Z czemże jednak porównać mam tę naturalną drogę po topniejącym lodzie? Czyż to nie ta sama droga, którą kroczyć muszą małe kwiaciarki? niepewna, ślizka droga tych, które chcą leczyć rany innych; droga tych, które chcą naprawiać, co złego zrobiły, droga lekkich stóp, bystrego oka, odważnego, pełnego miłości serca?
Było już po północy, gdy hrabina docierała do Ekeby. Padała na lodzie, przeskakiwała szerokie ry-