mi i kłodami drzewa, bezlitosna, dzika, pełna żądzy niszczenia.
— Gdyby tama runęła — mówią fale — gdyby tylko ona runęła, przyszłaby kolej na kuźnię i młyn.
— Dzień wolności zaświtał! precz z ludźmi i ludzkiemi tworami! Poczernili nas sadzą i węglem, zakurzyli nas mąką, nałożyli nam jarzmo pracy, jak wołom, kręcą nas wokoło, zamknęli nas, bieg nam spętali, zmusili nas obracać koła ciężkie, dźwigać wielkie drewniane kloce. Ale teraz się wyzwolimy. Dzień wolności zaświtał! Słyszycie, fale Björksee, słyszycie bracia i siostry w stawkach i moczarach, w górskich strumykach i leśnych potokach? Przybywajcie! przybywajcie! Spadajcie, łączcie się z nami, dodajcie nam świeżych sił, huczcie, syczcie, wyjcie, gotowe zerwać stuletnie pęta. Przypływajcie! Dzieło tyranii niechaj padnie! Zguba i śmierć Ekeby!
I płyną. Fala za falą spadają, głową uderzają o wał, przyczyniając się do wielkiego dzieła zniszczenia. Upojone odzyskaną swobodą wiosenną, silne, zjednoczone napierają i od blizkiej upadku tamy raz w raz odrywają to kamień, to warstwę ziemi.
Dlaczego jednak ludzie pozwalają falom burzyć tamę, nie stawiając im żadnego oporu? Czyżby Ekeby wymarło?
Nie, ludzie w niem są, garstka ludzi bezradnych, pomieszanych, nie wiedzących co robić. Noc jest ciemna, nie widzą się wzajemnie, nie mogą widzieć, gdzie idą. Wodospad szumi głośno, straszni łomot sprawiają rozbijające się kry i zderzające się kłody drzewne; nie mogą własnych słów słyszeć. Odurzenie, które opanowało szumiące fale, ogarnęło
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.
94