szyny, na rozmiękłym gruncie zdaje się, jakby go kto od stóp do głów zasypał różami. Brodzi po kolana wśród róż, błyszczą one w ciemności przed jego oczyma, z rozkoszą woń ich wdycha.
— Stało się więc? — powtarza ona.
Musi się zdecydować odpowiedzieć jej i uciszyć jej trwogę — chociaż tak mu jest miło. Jak ciepło mu się robi, jak jasno, gdy pomyśli, jaką drogę odbyła, jak przemokła, przeziębła, jaka musi być wylękniona, jak płaczliwie brzmi jej głos!
— Nie — odrzekł — nie jestem zaręczony.
Wtedy jeszcze raz ujmuje rękę jego i gładzi ją.
— Taka jestem szczęśliwa, taka szczęśliwa! — powiada, a pierś jej ściśnięta strachem obecnie drga łkaniem.
Teraz droga poety jest całkowicie usłana kwiatami. Wszystka złość, nienawiść, buta roztapia się w jego sercu.
— Ach, jaka pani dobra, jaka dobra! — mówi.
Tuż obok niego fale przypuszczają szturm do wspaniałości i piękności Ekeby. Teraz ludzie nie mają przewodnika, nikogo, ktoby im dodał odwagi i nadziei, runęła tama, fale przelewają się przez nią i zwycięzkie wpadają na ląd, na którym stoi młyn i kuźnia. Nikt nie usiłuje stawić czoła falom, każdy myśli tylko o ratowaniu życia swego i mienia.
Gösta musiał naturalnie hrabinę odprowadzić do domu; nie mógł jej przecież puścić bez opieki w ciemną noc, nie mógł pozwolić, aby sama szła przez lód puszczający. Nie przyszło im obojgu na myśl, że obecność jego w kuźni była pożądaną, czują się tak szczęśliwymi z odnowionej przyjaźni.
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.
101