Zdaje się, że ciało astralne nie wie nic o istnieniu ciała materjalnego, w którem tkwi, podobnie zresztą, jak my po największej części nie wiemy nic o istocie metapsychicznej, która w nas przebywa. Lenora nie wiedziała nic o Mirandzie.
— Skąd przychodzisz tu, Lenoro?
— Z dalekich, dalekich stron!
— Z dalekich, dalekich stron — powtórzyłem jak echo.
— Z jakiejś dziwnej ciemnicy, do której zostałam strącona — i czasami tylko — ach, na krótko mogę się wydobyć...
— Powiedziałaś raz: Jeszcze nie teraz!
— Jeszcze nie teraz — nie teraz — to będzie później.
— Co będzie później?
— To będzie jakby inne życie.
— Inne życie?
— Tak, życie lepsze.
— A ty nie żyjesz dobrze?
— Nie. Ale tu mi dobrze.
Rzecz godna uwagi, że ją nic nie zdziwił mój pobyt w tej miejscowości i zupełnie tej kwestji nie poruszała. Uważała to, widać, za sprawę zupełnie naturalną.
— Tu ci dobrze? — zapytałem. — Ty kochasz tych ludzi?
— Kocham.
— A gdybyś mnie kochała?
Spojrzała na mnie przeciągle i uśmiechała się tajemniczo. Osłupiałem z podziwu, gdyż był to uśmiech Damajanti. Nigdy nie była tak podobna do Damajanti, jak teraz. Zauważyłem w tej samej chwili, że dolna połowa jej osoby znikła zupełnie i że na ławce siedział sam kadłub. Oczy podniosła w górę i powiedziała mi:
— Patrz!
Rzuciłem wzrok do góry i w tej samej chwili
Strona:PL Lange - Miranda.djvu/103
Ta strona została przepisana.