Strona:PL Lange - Miranda.djvu/162

Ta strona została przepisana.

czalstwo. Cóż tam policja miałaby, do roboty u takiego durnego chłopa, jak ty. Ale my znamy twojego syna, coś go na swoje nieszczęście do szkół posyłał. On to jest zaczynszczyk wszystkich smut w naszej gubernji. On zabił Kantarowa i Samojedowa, ślicznych ludzi, wiernych rządowi, jak zawsze była ta nasza gubernia. Nie darmo tu siedzi blisko nasza Bogarodica kałużska. Dwa razy do roku mamy na jej cześć procesje, bo ona zawsze nas broni od wojny, od zarazy i od buntu... Sława wieczna świętej ikonie.
— Co wy tam mojego syna obwiniacie? Chłopiec najpoczciwszy — muchy by nie skrzywdził. W Moskwie uczył się na doktora — skąd mu tam z rządem wojować?
— Ale taka teraz śród studentów zaraza. Nie bardzo on czysty ten twój syn, a już ta jego narzeczona, popadjanka z cerkwi świętego Georgja — może także niewinna? Kto to zakazane książki szerzył między wiejskim ludem?
— Jakżeby takie rzeczy mogła popełniać córka sługi bożego?
— Ot, stary jesteś a głupi — oburknął Siemion starego więźnia — jej ojciec, że jest wierny rządowi, wyklął córkę, na wieki się jej wyrzekł jak parszywej owcy. To jest prawdziwy ojciec — kapłan święty — pasterz zbłąkanych owiec — to jest człowiek.
— Ja ta nic nic wiem.
— Każdy gada; nie wiem, a jednak wie nie mało. Niechnoby mu się tylko język rozwiązał: ciekawe rzeczy by powiedział.
— Ja nic nie wiem. Ani syna ani Marfy dawno nie widziałem. Bo jak się zaczęła ta smuta, oni gdzieś mi przepadli: byli w Moskwie. Czasem tylko zajeżdżali na krótko. Ja tam swoje robił — nie pytał o nic, bo cóż? Aleksy — chłop du-