Strona:PL Lange - Miranda.djvu/163

Ta strona została przepisana.

ży — uczony — gdzież mi się pytać, co on robi. Uczeni to nie lubią, kiedy prostak jest ciekawy.
— No, wzdor! Chcesz iść na wolę, to pójdziesz — tu już Siemion przeszedł do swej myśli istotniej, ale Fiedor zrozumiał w końcu o co mu chodziło.
— Ja wiem, co ty chcesz powiedzieć. Nigdy. Ja nawet wieprza sam nigdy nie zabiłem. Co innego zdaleka strzelać do kaczki albo do zająca. Ale nie to — nie to... Nie, nie.
— A jesteś głodny? Podjadłbyś sobie?
— Pewnie, że bym podjadł — i bardzo.
— No, więc co wolisz? Czy chleb z wodą, czy ten kotlet z dobrej cielęciny moskiewskiej? patrz jakie białe mięso. A tu jeszcze kartoszka i ogórczyk. A może wódeczki — Smirnowka najlepsza — patrz jak pachnie — co? A może cygarko? — Patrz jaki dymek — dodał, zapalając cygaro i puszczając błękitny dym w powietrze. Widzę, że ci się oczy zaczynają błyszczeć. Zgoda, czy nie?
Ale Fiedor uparcie wołał: — Nie, nie, nie!
— Dureń jesteś — krzyczał zniecierpliwiony Siemion. A nie cni ci się tutaj?
— Cni mi się bardzo. Ciemno tu — wilgotno — niema gęby do kogo otworzyć.
— Dawno nie widziałeś szerokiego świata. Czekaj, to ci pokażę.
Trzeba zaznaczyć, że w nędznej i mrocznej celi Fiedora było niewielkie okno zakratowane, ale przez złośliwość szczególną zamknięte okiennicą. Światło do celi wpadało jedynie przez małe okrągłe okienko u góry pod powałą. Siemion kluczem otworzył okiennicę — i po przez kraty ukazał się, jakby w ramie zamknięty, krajobraz. Fiedor był tym widokiem oczarowany: wielki obszar zobaczył. A Siemion kusił go, jak kat we-