Strona:PL Lange - Miranda.djvu/164

Ta strona została przepisana.

necki więźnia, przechodzącego przez Ponte dei Sospiri.
— A co ładne? mówił. Patrzaj, jakie tam świeci złote słońce na niebie — a jakie niebo czyste — a jaka trawa zielona, bo to mamy czerwiec. Brzozy bialutkie kwitną, kołyszą się — a tam na łące konie i krowy. — Żyto już się srebrzy — a jaki owies — ho, ho! A tu co za szeroka woda — to nasza miła Oka! Patrz, kawki furknęły stadem i kraczą... Podoba ci się? zapytał — i zamknął okiennicę.
— Oj, bardzo podoba — mówił w upojeniu Fiedor.
— Chciałbyś tam...
— O, radbym, rad! Wypuść mnie, bracie. Dam ci dziesięć rubli i cielaka.
— A jakże! Żeby mnie powiesili, jak ciebie. Ja tu do ciebie po dobroci, bo mi się spodobałeś... Poczciwy jesteś! Patrz, tu kotlet, a tu wódka, a tu cygaro... Chcesz — twoje, nie chcesz — nie twoje. I cały ten piękny świat: chcesz — twój. nie chcesz — nie twój.
— Kiedy ty za wiele wymagasz.
— Dużo ci daję — mało żądać nie mogę.
— Ta ja tego nigdy nie robił.
— To bardzo łatwa i prosta rzecz. Oczywiście, będziesz miał twarz zasłoniętą, i on, niby ten kramolnik, tak samo. Ani ty nie widzisz jego, ani on ciebie. To już nasze naczalstwo tak kazało przez delikatność. Prowadzą zbója przed słupek, a tu już powrozy przygotowane. Sznur mocny — nie oberwie się, nic się nie bój — i na kółku umocowany, a kółko nazywa się blok — chytra niemiecka mechanika. Więc on kładzie głowę w sznur — ty go ciągniesz w górę — on idzie za powrozem, jak każe sprawiedliwość — nogami w powietrzu pofika, pofika — i koniec! A ty so-