Strona:PL Lange - Miranda.djvu/166

Ta strona została przepisana.

tak albo inak!... Jakże jestem zmordowany. Ale gdzie są moje dzieci... Hospodi pomiłuj, hospodi pomiłuj!
I runął na swoją pryczę — i zasnął snem twardym i niespokojnym.

∗             ∗

W niezbyt gęstym, przeważnie brzozowym lesie, pod wsią Woronowem, W gubernji kałuskiej była dość obszerna polana, na której miało się odbyć tajne zebranie rewolucjonistów pod wodzą dwóch głównych działaczy. Jednym z nich był Aleksy Maziuk, student medycyny; drugim Miron Telega, kandydat praw.
Pierwszy przyszedł Aleksy z narzeczoną swoją Marfą, córką popa z Kaługi. Wraz z nimi przybył też stary wieśniak, w łapciach i tułupie, wielkobrody, mocny i zdrowy chłop.
Nikogo jeszcze na polanie nie było, a młodzi ludzie zaczęli na starego nalegać, aby raczej gdzieindziej się przeniósł.
— Słuchajcie, ojcze — mówił Aleksy — wy się lepiej z tych stron oddalcie, bo tu będzie wielki ruch, i policja może się do was przyczepić.
— Ta, cóż mi staremu zrobią? Sześćdziesiąt lat żyję na świecie. Nikomu ja nic nie winowaty. A wy, to co robicie?
— Nie pytajcie nas o to. Powiemy wam później.
— Bo niechciałbym ja, żebyś ty był z naczalstwem w niezgodzie. Zawsze rząd — to rząd. Trzeba go szanować. Ale wam uczonym w głowie się przewróciło. Zagraniczne mody chcecie u nas zaprowadzić. Wszyscy wołają: Swoboda, swoboda! a nam tu nijakiej swobody nie trzeba, bo to czartowska rzecz. My nie francuzy ani niemcy.