Strona:PL Lange - Miranda.djvu/167

Ta strona została przepisana.

— No — odrzekł Aleksy — niech tam ojciec myśli jak chce. My jesteśmy bardzo ostrożni i nic nam złego się nie stanie.
— Ale ojciec — dodała Marfa — może ucierpieć niewinnie.
— Już ty, moja gołąbko — odparł na to stary — nie lękaj się o mnie. Co ma być, to będzie. Bóg czuwa nad spokojnym człowiekiem. Nie ruszę się stąd — zostanę w domu.
— Jak tam chcecie — rzekła panna. — Wasza wola.
— Mam ci ja w domu nie mało roboty. A to kosić, a to siać, a to krowa, a to koń, a to ul... Jak we młynie. No, bądźcie zdrowi, a tylko za dużo nie gadajcie, bo was do turmy wezmą, jak Tymofeja z Zielonej wsi. Niech was Bóg ma w swojej opiece.
Pożegnali się w końcu bardzo serdecznie i stary poszedł w kierunku wsi do domu.
Aleksy i Marfa. pozostali sami. Od początku rewolucji oboje się oddali na jej usługi. Pochodzili z ludu, kochali go i wierzyli w jego wyższość duchową. Żyli wciąż w błękitnych marzeniach o rewolucji. Miłość ich była gorąca i namiętna, ale ponad tą miłością promieniało marzenie.
— Patrz, Marfo — mówił Aleksy — jaka to piękna zorza błysła naszemu narodowi.
— To słońce — odparła dziewczyna. — To początek naszego odrodzenia. Teraz dopiero Rosja pokaże światu, co to znaczy Rosja.
— Pewnie. Dotychczas świat był pogrążony w ciemności i materjalizmie. My otwieramy nową epokę świata, epokę słowiańską, panowanie ducha.
— To wielka prawda: ani narody łacińskie, ani germańskie, nie mają tego poczucia wszech-